• Roztocze wieś Gilów, pole rzepaku
  • Irkuck architekrura drewniana
  • Jezioro bajkał

Rajd konny – czyli Beskidy z końskiego grzbietu

Stadnina w Regietowie. Zbiórka w stajni. Każdy dostaje hucułka, na którego grzbiecie spędzi najbliższe trzy dni. Szybkie czyszczenie i siodłanie. Rozpoczynamy Rajd konny po Beskidach. Cóż więcej do szczęścia!

Stadnina w Regietowie. Ósma rano zbiórka w stajni. Każdy dostaje hucułka, na którego grzbiecie spędzi najbliższe trzy dni. Szybkie czyszczenie koni, wybieranie rzepów z grzywy, siodłanie, komenda „na koń!”. Nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Rozpoczynamy Rajd konny po Beskidach.

Jedziemy! Zastęp oddala się stępem od terenu stadniny, wjeżdża w lasek, na łąkę, czołowy zakłada kapelusz i… Ruszamy galopem w ślad za pierwszym koniem. Kto myśli, że opanuje hucuła idącego na rajd jest w wielkim błędzie. Na początku próbowaliśmy, zatrzymywać, zmieniać kierunek, szybko jednak ambicje odeszły w siną dal 🙂 W grę wchodzi tylko popędzanie, ewentualnie lekka zmiana trajektorii lotu.

Jedziemy dalej przez las, pod górę. Większą część Trasy jedzie się stępem, górskimi leśnymi ścieżkami  lub oglądając piękne widoki z połonin

Nagle nasz przewodnik skręca w ledwo wydeptaną ścieżkę między drzewami, sarnią czy dziczą, to wiedzą pewnie tylko konie. Idziemy teraz po jeżynowych krzewach i zasupłanych zaroślach. Lawirujemy między krzakami chroniąc twarze przed niesfornymi gałązkami. Aż wreszcie wyjeżdżamy na polanę, piękne widoki, wyjmujemy aparaty, prowadzący zakłada na głowę kapelusz i… Ratunku, łapać aparat! Dziki galop w górę łąki. Całe szczęście, że aparaty mają paski na rękę.

W najwyższym punkcie łąki zatrzymujemy konie. Przewodnik daje polecenie żeby zsiąść i poluzować popręgi. Konie mają przerwę na popas, my mamy przerwę na zdjęcia. Chwila lenistwa, łyk wody lub syropu cytrynowego, na wzmocnienie oczywiście.

Po piętnastu minutach wsiadamy znowu, jedziemy chwilę wzdłuż lasu, czołowy zakłada kapelusz… I wszystko jasne! Bez frunących aparatów, mkniemy co koń wyskoczy, po połoninie!

Znowu wjeżdżamy w las, tym razem pniemy się wysoko pod górę. Koniki dzielnie wspinają się coraz wyżej. Na szczycie góry krótki postój, przywiązujemy czworonożnych do małych drzewek, a sami siadamy na ławkach. Są twarde, ale nieruchome i ten bezruch to teraz cudowne uczucie. Po kilku godzinach w siodle, mimo jazdy na co dzień, zaczynam czuć bolesność pośladków. Przewodnik siedzi pod drzewem, obserwuje nas dyskretnie i uśmiecha się spod wąsa.

Wsiadamy. Tym razem zjeżdżamy z góry, koniki ostrożnie stawiają nogi, wpasowując kopyta między kamienie. Odpuszczam wodze, mam już pełne zaufanie do swojego konia. Co ja tam wiem o górskiej wspinaczce na czterech kopytach, galopowaniu przez łąki i przeskakiwaniu rowów. Nic nie wiem. A on owszem, robi to od lat. Daje mu więc wolna rękę, a właściwie pysk. Od tej pory, skupiam się jedynie na tym, żeby mu swoją obecnością nie przeszkadzać.

Jaki półsiad?

Kolejna łąka i kolejny galop, tym razem na luzie, w pełnym siadzie. Hucuły z Regietowa są przyzwyczajone właśnie do takiej jazdy. Na początku galopowaliśmy w półsiadzie, ale można było wyczuć, że coś jest nie tak. Konie zwalniały i było im wyraźnie niewygodnie. Galop w pełnym siadzie jest dla nich o wiele wygodniejszy. Również dla jeźdźca, bo jazda półsiadem z górki nie jest zbyt komfortowa 🙂

Kiedy już pozna się zasady rządzące na huculskim rajdzie i osiągnie constans ze swoim wierzchowcem, przenosi cię wyższy level. Koń czerpie przyjemność biegnąc przez wielką, otwartą przestrzeń. Parska wesoło, skacze przez małe rowki, ucieka przed wiatrem w grzywie i ściga z towarzyszami. Można połączyć się z nim i poczuć jego emocje, adrenalinę, dzikość. Taki nieokiełznany zew natury, radość płynącą z bycia tu i teraz. Nie raz czuje się napływające łzy ze szczęścia, ale oficjalnie to oczywiście od wiatru. Wtedy nawet ból tyłka nie jest tak uciążliwy.

Wreszcie upragniony postój w schronisku, podobno mają tu dobre pierogi. Zamawiamy więc i okazuje się, że są to najlepsze pierogi w świecie. Po tylu godzinach siedzenia w siodle człowiek zjadłby nawet… Mniejsza z tym. W każdym razie pierogi łemkowskie z kaszą, mięsem i grzybami są bezkonkurencyjne.

Pod czas postoju na jedzenie, zawsze dzielimy się na dwie grupy jedna zamawia obiad, druga pilnuje pasących się koni, a potem zmiana.

Najstarsi kowboje wspominają, że kiedyś podobno coś poszło nie tak, całe stado uciekło i wróciło samopas do stajni. Strudzeni jeźdźcy musieli wracać na piechotę. Ale najpierw tropili swoje wierzchowce po śladach kopyt. Z narażeniem życia, bo mogli ich zeżreć wilcy i niedźwiedzie. Nawet jednego prawie widzieli, taaaki duży był. Na szczęście uszli z życiem. Natomiast w lesie, na rozstaju dróg, ślady kopyt urwały się w mchu i wrócili z kwitkiem. Pamiętam jakby to było wczoraj, to znaczy jakby wczoraj mi to opowiadano.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *