• Roztocze wieś Gilów, pole rzepaku
  • Irkuck architekrura drewniana
  • Jezioro bajkał

Białoruś – spływ kajakowy z przygodami!

Podpływamy, a tu na „opuszczonej” przystani czeka kilkunastu wojskowych z panem Siergiejem na czele. Gdzie byli godzinę wcześniej? Dlaczego żołnierz obserwujący nas z wieży nie zareagował widząc jak przepływamy?

Przygodę rozpoczęliśmy w Augustowie. Znajduje się tam baza kajakowa SZOT. Czyli wszystko, co potrzebne w trakcie, a także przed i po spływie. Pole namiotowe, domki i pokoje, oraz spora karczma. W bazie można wykupić spływy zorganizowane po Biebrzy, Doliną Rospudy, na Białoruś czy Litwę. Można też wypożyczyć kajaki i płynąć indywidualnie, my wybraliśmy właśnie tę opcję.

Zawieziono nas na miejsce spływu i dalej zostaliśmy skazani na pastwę losu… Nie zupełnie, po Białoruskiej stronie, mieliśmy opiekuna, dobrego ducha pana Siergieja, który pojawiał się od czasu do czasu i instruował gdzie się kierować. Pilnował też skwapliwie, abyśmy przypadkiem nie zboczyli z umówionej trasy.

Byliśmy podekscytowani, bo granicę przekraczaliśmy w kajakach, co było dla wszystkich nowym doświadczeniem. Okazało się, że wszystkie formalności załatwiliśmy bez konieczności wychodzenia na brzeg.

Po przepłynięciu na Białoruś, pierwsze, co rzucało się w oczy to zupełny brak śmieci. Żadnych porozrzucanych butelek i puszek. Ani jednego papierka! Drugie to bujna, wszechogarniająca zieleń. Gęsta trawa i bardzo wysokie drzewa, majestatycznie odbijające się w wodzie. Z rzadka przewijała się samotna tabliczka graniczna.

Na kanale Augustowskim, prawie cały czas wiosłowaliśmy, nurt był tak wartki, że inaczej chyba zaczęlibyśmy się cofać. Przez większość drogi nie było widać żywej duszy, czasem wyłaniał się samotny wędkarz. Jeżeli już pojawiali się na brzegu ludzie, machali do nas i wołali. Chyba kajaki w tym miejscu nie są stałą atrakcją spacerów miejscowych. (Wędkarze nie reagowali tak żywiołowo. Oni mieli zdecydowanie ważniejsze sprawy na głowie. Byli zawieszeni w alternatywnym świecie, który zaczynał się kołowrotkiem, biegł po żyłce i spektakularnie kończył na haczyku. Dla nich byliśmy tylko intruzami).

Festiwal trzech kultur

Pierwszy nocleg zaplanowany był na polu namiotowym w Dąbrówce. Tego dnia odbywał się tam Festiwal trzech narodów. Było bardzo dużo ludzi. Kiedy przepływaliśmy przez śluzę zebrał się nie mały tłumek gapiów, którzy machali do nas i wesoło zagadywali. A było na co popatrzeć, do obsługi starych śluz na kanale Augustowskim, potrzeba dwóch silnych mężczyzn. Najpierw kręcą oni potężnymi korbami, aby otworzyć zawór i wyrównać w ten sposób poziom wody. A następnie, również ręcznie otwierają ciężkie drewniane wrota.

Śluza na Kanale Augustowskim

Występy zespołów ludowych w ramach festiwalu, skończyły się już wcześniej. Ale załapaliśmy się jeszcze na bigos, rozgrywki piłki błotnej, oraz koncert rosyjskiego „disco polo” połączony z pokazami synchronicznego tańca brzucha. I tak aż nadto jak na jeden dzień! 🙂

Wieczorem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko zniknęło. Cały zgiełk, stoiska, samochody, łącznie z polowymi umywalkami i toi-toiami. A porozrzucane po okolicy śmieci zostały dokładnie wysprzątane.

Byliśmy sami na ogromnym polu namiotowym. Kolacja przy ognisku, rozgwieżdżone niebo i pohukiwania puszczyków. Czego chcieć więcej?

Wieczór lekko się przedłużył, w związku z tym drugi dzień spędziliśmy płynąc leniwie po kanale. Na koniec maleńka, ale bystra rzeczka. Kolejny nocleg i kolejne gigantyczne pole namiotowe. Oprócz nas, w odległości dobrych kilkuset metrów była jeszcze jedna rodzina. W szczycie sezonu! O co chodzi z Białoruskimi polami namiotowymi? Ogromne przestrzenie ze skoszoną trawą, oddzielone drzewkami, skrzętnie przygotowane miejsca ogniskowe. Zagospodarowanie terenu dobrze przemyślane. Mimo to świeci pustkami.

Bania syberyjska

Drugiego wieczora pan Siergiej zorganizował banię syberyjską, z zestawem wierzbowych witek. Tak więc nasze zmęczone od siedzenia pośladki były rozgrzane w saunie, oklepane gorącymi witkami, po czym lądowały w lodowatej rzece. Luksusowe SPA pośrodku niczego. A do snu, zamiast puszczyków poszczekiwały lisy. Bania syberyjska

Białoruś – kłopoty na granicy

Trzeciego dnia mieliśmy wypłynąć na Niemen i dotrzeć do Druskiennik. Niemen z perspektywy kajaka naprawdę robi wrażenie. Przepiękna duża rzeka, o dość szybkim nurcie, ale przyjemnym i bezpiecznym. W koło tylko dzika zieleń. Co jakiś czas podrywały się do lotu stada kaczek, czaple, i wielkie drapieżne ptaszyska. Jednak pogoda która dopisywała od początku wyjazdu postanowiła się nagle załamać. Niebo wylało na nas miesięczne zapasy wody w niecałą godzinę. Byliśmy przemoczeni i zmarznięci, morale spadło do niebezpiecznych wartości. Do tego na Niemnie przegapiliśmy białoruska odprawę graniczną. Widzieliśmy wprawdzie małą, wyglądającą na opuszczoną przystań. Widzieliśmy też obserwującego nas przez lornetkę żołnierza, który spokojnie patrzył jak odpływamy. Nic nie wskazywało, że jest to przejście graniczne. Po przepłynięciu 500 metrów, naszym oczom ukazali się machający po Litewskiej stronie żołnierze. Okazało się, że nie jesteśmy odprawieni . Mokrzy do ostatniej nitki musieliśmy wracać pod prąd na Białoruś do granicy.

Podpływamy, a tu na „opuszczonej” przystani kilkunastu wojskowych czeka przy brzegu, z panem Siergiejem na czele. Gdzie byli godzinę wcześniej? Dlaczego żołnierz obserwujący nas z wieży nie zareagował widząc jak przepływamy?

To drugie akurat, da się łatwo wyjaśnić. Prawdopodobnie dlatego, że był tekturową atrapą 🙂

Na obu granicach straciliśmy sporo czasu, byliśmy przemoczeni przez wszystkie warstwy ubrania. Nie dopłynęliśmy do Druskiennik, z granicy litewskiej pojechaliśmy prosto do bazy SZOT. Nieco absurdalny koniec jednej przygody, był jednocześnie wprowadzeniem do następnej. Czekał nas jeszcze ponad tydzień na Białorusi… 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *