• Roztocze wieś Gilów, pole rzepaku
  • Irkuck architekrura drewniana
  • Jezioro bajkał

Grecja – Wyspa Kos (cz. 2.)

Wieś Zia ma klimat małego kurortu. Jej główna ulica jest pełna straganów i sklepików z pamiątkami. Podobno można tu oglądać najpiękniejsze zachody słońca na Kosie!
Rowerowa wycieczka: Kardamena – Pili – Zia – Tigaki – Kardamena

Rowerowa wycieczka: Kardamen Drugi dzień na Kosie. Zaplanowałyśmy wycieczkę rowerową do Jeziora w Tigaki, przez pięknie położoną górską wieś Zia. Wtedy jeszcze nie jeździłam zbyt dużo. Ale wiedziałam, że wyjeżdżam ze świrem rowerowym, trzeba było ponieść tego konsekwencje. Rano poszłyśmy zapytać naszego gospodarza, gdzie najlepiej wypożyczyć rower w okolicy. Pokazałyśmy mu na mapie trasę, którą chcemy przejechać. Uśmiechnął się z politowaniem: Na rowerze nie jedzie się do Zia – powiedział – nie dojedziecie tam…

Trasa liczyła ok. 40km, a górze, na której leżała wieś Zia daleko było do Monteverestu. Gospodarzowi jednak nie mieściło się w głowie, jak można chcieć wjechać tam o własnych siłach. W końcu to Grecja, tu się relaksuje 🙂

Tego dnia odkryłyśmy, że do wioski Zia jednak jeździ się na rowerze. Mimo upału, górzystej trasy, zmęczenia i spalonych pleców, był to najlepiej spędzony dzień wyjazdu.

Wieś Pili

Trasa wspinała się łagodnymi serpentynami po zboczu góry. Widok na morze, gaje oliwne i przybrzeżne miasteczka stawał się coraz rozleglejszy. Co jakiś czas mijałyśmy błękitne pasieki i bardzo chude kozy. Kozy i krowy nie były ogrodzone ani uwiązane. Chodziły sobie wolno, wyszukując ździebełek nadających się do zjedzenia. Cóż, trawa na przepalonych słońcem łąkach, wyglądała raczej jak podpałka do grilla.

Pierwszy przystanek – Pili. Wioska, wypełniona biało-niebieskimi domkami. Jej centrum to maleńki rynek. Wokoło bujnie porośnięte kolorowymi kwiatami knajpki. Zaczęłyśmy rozglądać się za miejscem, gdzie można by coś zjeść. W rynku nic nas nie urzekło. Nie byłyśmy jeszcze tak głodne, żeby strzelać w siebie piorunami, pojechałyśmy więc na dalsze poszukiwania.

Zaledwie kilkaset metrów od rynku natknęłyśmy się na mały bar. Tani, na uboczu, raczej dla miejscowych, wyglądał idealnie. Przystawki, które jadłam później w zatłoczonych portach, zawsze porównuje z tymi zamówionymi tutaj. Za każdym razem wygrywa mały barek w Pili.

Może dlatego, że dojechanie tam kosztowało sporo wysiłku. Może dlatego, że właściciel nie mogąc ustalić, co chcemy zamówić zaprowadził nas do kuchni. Po kolei otwierał szafki i pokazywał palcem poszczególne produkty, wszystko dokładnie tłumacząc po grecku 🙂 A może po prostu dlatego, że jedzenie było przygotowane na miejscu ze świeżych składników.

W każdym razie były to najlepsze na świecie:

Tzatziki (sos z jogurtu z czosnkiem i tartym ogórkiem zielonym)

Sałatka wiejska (czyli sałatka grecka: pomidor, zielony ogórek, czerwona cebulka, oliwki, ser feta, zioła i oliwa)

Suwlaki (kawałki mięsa wieprzowego lub z kurczaka, często w formie szaszłyków – kalamaki)

Kolokithakia – chipsy z cukinii (plasterki cukinii smażona w panierce z mąki i piwa)

Wieś Zia

Dalszy ciąg rowerowego wspinania i osiągnęłyśmy nasz cel najwyższy – Wieś Zia!

Jednocześnie świetny punkt widokowy. Podobno można tu oglądać najpiękniejsze zachody słońca na Kosie. Niestety nie miałyśmy możliwości tego sprawdzić.

Zia ma klimat małego kurortu. Jej główna ulica przypomina miniaturowe Krupówki, pełne straganów i małych sklepików z pamiątkami. Można tu kupić mydełka oliwkowe, ceramikę, kosmetyki, zabawki. Ja nie mogłam się oprzeć popularnym na Kosie syropom do rozcieńczania z wodą: Kanelada (czerwony, cynamonowy) i Soumada (biały, migdałowy).

Do Tigaki dotarłyśmy w mgnieniu oka. Po pierwsze gonił nas czas, po drugie prawie całą drogę jechało się z górki. Krótki postój na baklawy (z ciasta warstwowego, bardzo słodkie, bardzo tłuste, niestety też bardzo smaczne). Kwadrans na schłodzenie się w morzu. Szybkie zdjęcie na leżaku z widokiem na pustą piaszczystą plażę. I z powrotem na rowery, aby osiągnąć ostatni cel, czyli Alikes.

Słone jezioro Alikes Salt Lakes Tigaki, największe na Kosie. Miejsce bytowania flamingów. Niestety nie udało się ich zaobserwować. W okolicach sierpnia woda w jeziorze wysycha, pozostawiając delikatny słony nalot na popękanej od słońca ziemi. Wygląda to dość ciekawie.

Jezioro zamienia się w wielki, suchy placek, po którym można chodzić, a nawet wjechać rowerem. Po środku placka pozostało jeszcze trochę wody z taplającym się i ganiającym stadem czapli. To tak na otarcie łez po flamingach.

Nie udało nam się wrócić przed zmrokiem. Wielkie pomarańczowe słońce zachodziło za pagórkami. A my jechałyśmy na nieoświetlonych rowerach. Na szczęście droga nie była specjalnie uczęszczana, jednak czułyśmy się bardzo nie komfortowo. Planując dłuższą wycieczkę, warto zapytać o światełka w wypożyczalni, albo zabrać własne.

A na zasłużoną kolację oliwki z serkiem feta, sezamki i piwo Mythos 🙂

Kos

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *