Podczas tegorocznych wakacji spokój był wskazany, a nawet nakazany. Co by nie myśleć o pandemii, lub może raczej „pandemii”, na wszelki wypadek lepiej unikać tumów, jeśli istnieje taka możliwość. Dlaczego więc nad morskim okiem i hali chochołowskiej stały kolejki, a na mazurskich jeziorach nagromadzenie łodzi stwarzało wręcz zagrożenie. Nad morzem ludzie leżą jeden obok drugiego, a kilometr dalej jest prawie pusta plaża. Dlaczego Tatry, a nie Beskid Makowski, Gorce lub góry Orlickie?
Spokojny pobyt w polskich górach, z dala od ludzi i zgiełku, w czasie pandemii. Czy to możliwe? Tak, tylko trzeba wybrać miejsce, które nie jest modne, znane i otagowane na setkach tysięcy fotek. Co z tego, że hala Gąsienicowa jest piękna, kiedy całymi dniami suną nią setki turystów. Żeby zrobić ładne zdjęcie trzeba wstać o 4 rano, albo czekać, aż akurat zrobi się okno społeczne. Może lepiej wybrać również piękną, ale pustą i nieznaną polanę w Beskidach.
Podczas gdy w Tatrach gromadziły się tłumy, na mazurach wypożyczalnie łodzi zionęły pustką, a na Bałtykiem plażowicze chodzili w maseczkach… Mieliśmy całe Gorce dla siebie. W zasadzie równie dobrze moglibyśmy łazić nago, bo i tak nikt by nie zauważył. Dystans społeczny zachowany w stu procentach.
PUSTE GORCE
Puste góry, na szlaku żywej duszy. Przez cały dzień nic, tylko my i przyroda po horyzont. Na pierwszej wycieczce spotkaliśmy tylko bacę ze stadem owiec i sympatycznymi owczarkami. A w schronisku Gorczańska Chata, przywitał nas jedynie wiecznie nienażarty, łaszący się kitku. Ale kitku jak to zwykle bywa, nażarł się i poszedł załatwiać swoje kitkowe, nie cierpiące zwłoki sprawy i znowu zostaliśmy sami. Przy drogowskazie do schroniska widniała tabliczka „nakarm kota” 🙂
Kiedy wchodziliśmy na Gorc, szczyt z wierzą widokową i piękną panoramą dookoła, ludzi było ciut więcej, kilka osób po drodze i ok. trzydziestu na szczycie.
Po szybkim, dość pobieżnym, wakacyjnym przelocie przez Rumunię i ciągłej gonitwie z czasem mieliśmy serdecznie dość zaliczania kolejnych wyznaczonych sobie punktów programu. Można zapędzić się w tym daleko, jeszcze dalej, wyżej, zimniej, szybciej, więcej… Postanowiliśmy sobie nie zdobywać, nie śpieszyć się i nie przejmować niczym. Udało się, a góry bardzo pomagały 🙂
Wybieraliśmy mniej znane szlaki papieskie, ścieżki, którymi wędrował kiedyś Karol Wojtyła. Są gorzej oznaczone, ale bardzo malownicze i mało uczęszczane. Siadaliśmy na trasie i spokojnie jedliśmy śniadanie z widokiem na kolejne pasma górskie, coraz bledsze i coraz wyższe, aż po niebieskawy, ostry zarys Tatr. Było spokojnie, zielono, mistycznie, przestrzennie. Można by odnieść wrażenie, że na ławeczkach stojących, co jakiś czas na trasie, przysiadał z nami ktoś jeszcze, aby w ciszy podziwiać widoki. Ciszę co jakiś czas przerywały ciepłe, ale silne podmuchy halnego, wprowadzając szum w gęstych koronach drzew.
OSIĄGNIĘTE WYNIKI
Całodzienny piknik, wysoko na górskiej polanie z przepięknym widokiem. Zbieranie jagód, malin i jeżyn po drodze, gdziekolwiek by się szło. Wiecznie fioletowy język, jak za czasów, kiedy jagody były główną atrakcją, każdej wycieczki. Zawarcie przyjaźni z kilkoma owczarkami podhalańskimi. Herbata z bimbrem u bacy. Kilka nocnych spacerów pod świetlistą drogą mleczną. Oscypki, wino i obiad samodzielnie zdziałany w starej chacie, na kuchni opalanej drewnem. Wpatrywanie się bez celu w ogień i radość z frytek po długiej wędrówce przez góry.
Zobacz również Skansen forteczny Dąbrowiecka Góra