• Roztocze wieś Gilów, pole rzepaku
  • Irkuck architekrura drewniana
  • Jezioro bajkał

Budowa

Najpierw wjechała ciężka maszyneria, wiercili, mierzyli, sprawdzali, aż w końcu zaczęli kopać. Z dnia na dzień rozpanoszył się warkot koparek walczących z twardą ziemią. Koparki uwijały się jak w ukropie, a ziemia dzielnie stawiała opór, wreszcie jednak skapitulowała i zmuszona została do współpracy.

Kiedy już skończyli okopy, rozpoczęła się pora deszczowa. Deszcz, sprzymierzeniec ziemi, padał dniami i nocami, systematycznie zalewając wielki dół. Ale wkrótce znaleźli sposób i na to. Pewnego dnia w dole pojawiła się pompa, która mozolnie wypompowywała wodę. Robiła to tak bezlitośnie, że okna okolicznych domów musiały być zamknięte nawet w upały. Pompa niczym wielki słoń, albo raczej hefalump z szyderczym uśmiechem, wypompowywała nie tylko wodę, ale i siły z okolicznych mieszkańców.

Potem przyszła kolej na ekipę bardzo głośnych panów. Wylewali, nakładali, gładzili i stukali. Zwłaszcza stukali. Można by rzec, że stukali nad wyraz. Kiedy panowie wylali już fundamenty, zaczęli wyrastać z pod ziemi jak kwiaty, kwieciste było również ich słownictwo. A głosy niosły się coraz lepiej, zwłaszcza, że nowo wybudowana ściana była wyjątkowo blisko ściany sąsiadujących bloków. Aż wierzyć się nie chce, że to w ogóle możliwe. A jednak.

O 7.00 rano panowie ochoczo zaczynali pracę. Było w śród nich kilku małomównych Ukraińców i tylko jeden rodak, ale za to ponad miarę elokwentny. Aż dumą rozpiera. Codziennie o 7.00 rozpoczynał dzień cały w skowronkach, nawoływał współpracowników, żartował, wszystkim się interesował i być może nawet dobrze znał się na swojej robocie.

I może nawet człowiek by go polubił w innych okolicznościach, ale nikt nie lubi dźwięku swojego budzika o poranku. Zwłaszcza takiego, który nie ma opcji drzemki.

I może byłoby to jeszcze do zniesienia, gdyby mu człowiek nie zazdrościł takiego powera z samego rana. Tej chęci pracy i werwy do puszczania tak pięknych, soczystych wiązanek w eter. Tego nie można mu było wybaczyć za nic.

Czasem przychodził do nich starszy majster – kierownik, ten to dopiero umiał wiązać. Nikt nie mógł mu dorównać gdy donośnym poddenerwowanym głosem, nie zważając na bawiące się w okolicznych ogródkach dzieci, wykrzykiwał co mu leżało na sercu. A był tam tego pokaźny stosik, musiało mu być naprawdę ciężko, biedaczek.

A może to właśnie jest sposób na udany dzień? skląć z rana na czym świat stoi i życie jest piękne, może to właśnie sekret dobrego zdrowia psychicznego?

I tak oto blok szczęśliwie wybudowano. Mogą wprowadzać się pierwsi lokatorzy. Nareszcie koniec udręki!

Sobota, rano. Leżę z bolącą głową i czuję jak borują mi umysł, wiercą z jednej strony, potem z drugiej, sekunda przerwy i w stereo. Zostawiają potem człowieka takiego rozwierconego, pulsującego, bez żadnego zabezpieczenia, bez opatrunku. Najpierw z prawej, cienkim wiertłem daleko, potem z lewej grubszym, trochę bliżej. I jeszcze bliżej z innej strony, odzywa się wiertło, które trafiło akurat w twardy zad słonia. Słoń zrywa się ze wściekłym rykiem, tratując wszystko po drodze, łącznie z moją głową. Porykuje tak jeszcze miarowo, co jakiś czas. ‌A potem odzywają się wiertła ze wszystkich stron jednocześnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *