PRZYLĄDEK CHOBOJ
Przylądek Choboj to święte miejsce wyznawców szamanizmu, znajduje się na samym krańcu wyspy. Za ok 90 zł można wykupić sobie całodzienną wycieczkę i dojechać na Choboj marszrutką. To dobra opcja jeśli nie ma się samochodu. Atmosfera wycieczki bezcenna. Po drodze zatrzymujemy się w kilku miejscach widokowych między innymi na Przylądku Sagan-Chuszun z widokiem na skałę „Trzech Braci (Три Брата)”.
Na samym przylądku jest godzina wolnego. To bardzo mało, bo miejsce jest piękne, a w dole na skałach można zobaczyć foki – bajkalskie nerpy. W ciągu tej godziny trzeba dojść pod górkę, na skały i wrócić. Na focenie nerp zostaje 15, no może 20 minut, pod warunkiem, że biegnie się prawie całą drogę powrotną. Ale warto dla widoków i podglądania figlujących fok! 😀 Cała wycieczka trwa ok 7 godzin.
W ramach wycieczki zapewniony jest posiłek. Kiedy buszowaliśmy po przylądku, nasz kierowca rozstawił kuchenkę i zastawił drewniany stół. Po powrocie, pod wiatą czekała gorąca zupa rybna. Nie trzeba dodawać, że z racji miejsca i okoliczności była to najlepsza zupa pod syberyjskim słońcem. Był nawet deser 🙂
Zupa rybna: (Przepis odtworzony)
- Szprotka wędzona lub inna wędzona ryba
- włoszczyzna,
- ryż
- ziemniaki,
- koperek,
- cebula.
KOREAŃSKA WYCIECZKA
Podczas jazdy na Choboj poza nami, bus zajmowała sympatyczna koreańska wycieczka 50+. Gdy ruszyliśmy, oboje ciekawie wyglądaliśmy przez okno. Ale super! Przejedziemy całą wyspę wzdłuż, może gdzieś będzie święte miejsce, może jakaś ciekawa roślina, a może wyskoczy burunduk! Chyba tylko ja byłam tak podniecona, bo nie minęło 5 minut, a wszyscy Koreańczycy już spali, kołysząc się lekko na swoich siedzeniach. Rozbawiło nas to i obserwowaliśmy co będzie dalej.
Postój, szybkie wyjście w punkcie widokowym, Koreańczycy powoli wysypali się z busa, każdy z aparatem w dłoni, pstryk, pstryk, pstryk i już wszyscy z powrotem w busie. Pięć minut i Koreańczykom znów odcięło dopływ prądu.
Kolejne miejsce postoju, zasilanie włączone, kilka zdjęć. I tak za każdym razem.
Im dalej w głąb wyspy, tym większe wertepy. Wjechaliśmy w pagórkowaty las z niesamowitymi koleinami i korzeniami. Skakaliśmy na siedzeniach dosłownie pod sufit, musiałam trzymać się, żeby nie wylecieć z fotela. W kilku miejscach miałam nawet lekkiego stracha, ale kierowca najwyraźniej głęboko wierzył w swoje umiejętności. Przejechaliśmy ze wszystkimi kołami, chyba tylko dzięki tej jego wierze. A co by było, gdyby ktoś powiedział mu, że to nie możliwe i nagle by zwątpił?
Wracając do współtowarzyszy wycieczki, akrobacje wykonywane, przez ich bezwładne ciała, nie przeszkadzały zupełnie w błogiej drzemce. Nie wiem jak to robili, ale utrzymywali się na swoich siedzeniach lepiej niż my. Kilka razy spadł tylko jakiś aparat, czy plecak, ale zazwyczaj były łapane w locie.
Pod koniec drogi Koreańczycy ożywili się trochę, pytali o naszą narodową piosenkę, a nawet zaśpiewali jedną ze swoich. W jednej chwili, cały bus przypadkowych osób zaczął śpiewać tradycyjną Koreańską piosenkę z podziałem na głosy, aż miło było posłuchać. My odwdzięczyliśmy się „Krakowiaczek jeden” ale brzmiało to nieporównywalnie gorzej.
Kiedyś wracając wieczorem do domu, słyszeliśmy jak przy ognisku śpiewają chyba Chińczycy, również z podziałem na głosy. Tym razem zaczynały męskie głosy i wtórowały im żeńskie. Pięknie to brzmiało…
Czytaj więcej: OLCHON – Skała Szamanka